Pierwsza moja i mojej przyszłej żony wycieczka w góry - celem stał się Turbacz, trochę bałem się kondycje mojej wtedy jeszcze dziewczyny, dlatego też zaplanowałem, że pojedziemy samochodem do Koninek, tam wjedziemy wyciągiem krzesełkowym na Tobolów 968 m npm i dopiero stamtąd ruszymy pieszo na Turbacz.
Na Tobolowie od razu zrobiliśmy sobie postój i na pięknej widokowej polanie porobiliśmy kilka fotek. Następnie dość stromym podejściem ruszyliśmy w kierunku Obindowca, gdzie nasz szlak połączył się że szlakiem czerwonym (Główny Szlak Beskidski), który miał nas zaprowadzić na Turbacz. Trasa szlakiem czerwonym już nie była tak stroma, więc dość dobrym tempem, z jednym tylko postojem dotarliśmy do schroniska na Turbaczu. Porobiliśmy kilka fotek, a potem zorientowaliśmy się, że właściwy szczyt Turbacza (1310 m npm) wcale nie znajduje się przy schronisku. Zrobiliśmy więc ostatnie krótkie podejście i byliśmy na szczycie.
W drogę powrotną ruszyliśmy przez Czoło Turbacza (1259 m npm) szlakiem niebieskim do Koninek. Droga prowadziła w zasadzie tylko w dół, nie było jakiś dodatkowy podejść. Miejscami było dość stromo, w celu wygodniejszego schodzenia (podejścia) były porobione stopnie, jakby schody. Samo zejście w większości prowadziło prowadziło przez las, tylko na polanie Średnie 1070 m npm przez chwilę mieliśmy jeszcze piękne widoki.
Pogoda podczas wycieczki była piękna, ciepło, bezchmurnie. Mieliśmy piękną widoczność i ze szczytu Turbacza mogliśmy podziwiać ośnieżone szczyty Tatr. Wycieczka była bardzo udana.