W 2008 roku kupiłem sobie rower. Wtedy w zasadzie nie wiedziałem, zbyt wiele o rowerach, jechałem do sklepu z myślą, że chcę rower na 28 calowych kołach za maksymalnie 1000 zł.
Starszy pan w hurtowni rowerowej w Zabawie od razu pokazał mi rower Krossa - crossowy Gran Spin S za jedyne 800 zł. Rower wyglądał całkiem solidnie, widać było, że nie jest to marketowy szajs, tylko w miarę porządny rower. Jednak oczywiście był pewien haczyk, rower był z modelem z 2004 roku i już wtedy pewne jego komponenty były lekko przestarzałe. Ostatecznie dorzuciłem do niego jeszcze błotniki, bagażnik, kłódkę i lampki i płacąc niecałem 900 zł wyjechałem moim nowy rowerem.
Rower marketowy niby nie był, ale zastosowane w nim komponenty były raczej z niskiej półki. Szybko dał znać o sobie wkład supportu i po roku zmieniłem go na maszynowy. Napęd oparty był na 7 biegowym wolnobiegu, naprawy takiego napędu były co prawda tanie, ale dobrych wolnobiegów zaczynało powoli brakować w sklepach, więc po kilku latach skończyło się wymianą tylnej piasty i założeniem 8 biegowej kasety, trzeba też było wtedy wymienić manetki. Po kilku latach do zmiany poszły też koła. Koniec końców zbudowałem maszynę na osprzęcie Alivio 3x8, niezłych trekkingowych kołach, dobrze nadającą się do wypraw z sakwami.
Problemem roweru była jednak przestarzała, bardzo ciężka rama. Rower z bagażnikiem ważył ponad 16 km, co porównaniu nawet z moim 30 letnim Peugeotem było wagą olbrzymią, coraz częściej wsiadałem na szosę, zamiast na crossa, a 2018 roku kupiłem gravela i mój stary rower crossowy stracił rację bytu. Przed rokiem dałem go ojcu do codziennej jazdy do sklepu. Teraz jednak mój ojciec chcę zamienić go na damkę, żeby lepiej mu się na niego wsiadało, a żal mi go wyrzucić, więc ponownie go wziąłem, może nada się na wycieczkę z córką do lasu:)
Dziś postanowiłem dobić kilka kilometrów do jego ponad 16,5 tys. km. przebiegu, to tylko moje wycieczki, ciekawe ile mój ojciec na nim przejechał, pewnie około 500 km. Rano było bardzo ładnie, później zrobiło się burzowo, ale wieczorem pomyślałem, że już po burzach i zrobię szybką rundkę. Niestety nie do końca udało mi się uniknąć deszczu, zabrakło może z 10 minut na dojazd do domu i przez to spędziłem dobre 20 minut po wiaduktem kolejowym w Staniątkach, jak przeszła największa zawierucha to lekki deszczu dojechałem do domu.
Muszę przyznać, że jechało i się całkiem dobrze, zresztą na tym rowerze zawsze jechało mi się nieźle. Dzisiaj nawet zaatakowałem segment pod kopiec w Niepołmicach, rekordu oczywiście nie było, ale poszło całkiem nieźle, szczególnie biorąc pod uwagę rower na jakim jechałem.