Punkty: 22, 23, 26, 27, 25, 24, 21
Drugi dzień rywalizacji na Galicja Orient na trasie piknikowej był rywalizacją "o czapkę gruszek" - nawet sam organizator tak to określił. Medale rozdano po pierwszym dniu, klasyfikacja cyklu Galicja Trophy też już była zamknięta. My pierwszego dnia daliśmy z siebie wszystko, fakt że miałem zepsuty rower i musiałem całą trasę przejechać na twardych przełożenia spowodował, że średnie tętno wyszło mi aż 153, wieczorem po zawodach łapały mnie skurcze, Krzysiek też czuł się mocno zmęczony, więc ustaliliśmy że drugi dzień jedziemy raczej rekreacyjnie, robiąc fotki których zabrakło na pierwszym etapie.
O 9:30 dostaliśmy mapy, do zaliczenia było 7 punktów, spokojnie planujemy trasę i wyjeżdżamy z bazy praktycznie na samym końcu. Na początek solidny podjazd po asfalcie. Krzysiek chyba zbyt dosłownie wziął sobie do serca, że dziś jedziemy rekreacyjnie i musiałem go trochę pogonić:) Po podjeździe zjazd i skręcamy w lewo na czarny szlak rowerowy. Jedziemy dość dobrą ścieżką, dojeżdżamy do lasu i kręcimy sobie w kierunku punktu 22. W pewnym momencie droga odbija w kierunku szczytu wzniesienia, zaczynamy podchodzić, ale coś nam nie gra. Zaczynamy się zastawiać a tu nagle z tyłu dojeżdża nas kilka drużyn, dziwne myślałem, że jesteśmy na szarym końcu. Wracamy się kawałek i szukamy właściwej drogi, nagle widzimy że za zarośniętą łąką jadą dwie dziewczyny, więc rower na plecy i przeprawiamy się do drogi, a tam jeszcze 100 metrów i jest punkt.
Podbijamy i jedziemy dalej, zgodnie z planem dalej szlakiem czarnym, przejeżdżamy jeszcze kilometr i okazuję się że musimy się przeprawić przez solidną górę, niestety na piechotę. Kilka minut ciężkiej wspinaczki i jesteśmy na szczycie wśród sadów z jabłkami. Nagle zrobiło się bardzo ciepło, więc się rozbieramy. Po chwili pędzimy w dół, jednak szczęście trwa tylko chwilę bo po chwili znów pod górę tym razem na szczęście po asfalcie, więc mimo 11% stromizny da się jechać. Dziś mój rower spisuję się lepiej, mam więcej przerzutek, coś pokombinowałem na noclegu i dziś nie muszę się tak męczyć.
Wyjeżdżamy na wysokość 403 m npm, najwyżej podczas tych zawodów, i nagle z pięknej, słoneczniej pogody wjeżdżamy w mega mgłę. Trochę zjazdów i wjeżdżamy do lasu, jest strasznie zimno, około 9 stopni do tego dochodzi wilgoć. Na szczęście jedziemy głównie w dół, po chwili las się kończy i dojeżdżamy do punktu 23 (rozwidlenie jarów). Punkt jest sprytnie ukryty, chwilę szukamy ale po chwili mamy już dziurki w karcie. Na zaliczenie tych dwóch punktów potrzebowaliśmy przeszło godzinę - było ciężko .
Zjeżdżamy do Babic i pędzimy na punkt nr 26 (starorzecze) dojazd łatwy po asfalcie i po płaskim. Tuż przed samym punktem spotykamy jadące z przeciwka dziewczyny, jedna z nich wczoraj w miksie wygrała, dziś jedzie chyba siostrą i obie mocno cisną. Chcę zmobilizować Krzyśka, żebyśmy za nimi pogonili, ale on dalej twierdzi, że dziś rekreacja:) Punkt zdobywamy bez problemu, wracamy się kawałek i skręcamy na Olszyny, droga dalej płaska i asfaltowa, kolejne kilometry pokonujemy szybko. W Olszynach wjeżdżamy na drogę powiatową, którą po chwili dojeżdżamy do Jankowic, gdzie odbijamy na szlak niebieski prowadzący brzegiem Wisły. Droga jest szutrowa, z dużą ilością dziur, ale płaska więc jedziemy dość szybko.
Na szlaku zaliczamy punkt 27 (rozwidlenie rowów), odbijamy i jedziemy dalej szlakiem niebieskim, którym dojeżdżamy Mętkowa Małego, jeszcze kawałek asfaltem i jesteśmy na bufecie. Tuż przed bufetem widzimy jadących z przeciwka wczorajszych zwycięzców, z tym że dziś jadą z jakimś mały dzieckiem, więc oni dziś rekreacyjnie. Na bufecie, na którym dziś postanawiamy się zatrzymać spotykamy kilka drużyn w tym naszych (do wczoraj) największych rywali z Hasajzacnie, dziś też wyraźnie się nie ścigają, jeden z nich jedzie na rowerze z mega szerokimi oponami (chyba ze 4 cm, prawie jak w motorze). Zbieramy kilka informacji o dalszych punktach i w drogę.
Przed nami punkt nr 25 (kładka), punkt wydaje się być banalny jedziemy wygodną, szutrową ścieżką przez las, a punkt ma znajdować się na lewo od tej właśnie ścieżki. Niestety przegapiamy właściwy zjazd, skręcamy w następny, dojeżdżamy do rzeczki, ale ani kładki ani punktu nie ma. Na szczęście wzdłuż rzeczki prowadzi trochę zarośnięta, ale przejezdna ścieżka i po kilku minutach jesteśmy przy kładce, wracamy do drogi już tą co trzeba ścieżką:)
Punkty 26, 27 i 25 były proste, ale dwa kolejne znów mają być trudniejsze. Jedziemy asfaltem w kierunku Chrzanowa, a potem odbijamy na Zagórze. Krzysiek zaczyna coś narzekać na zmęczenie, a tu po chwili zaczynamy widzieć wzgórze na które przyjdzie nam się wdrapać. Wskakujemy na czarny szlak i w górę, początek po asfalcie, potem odcinek bardzo stromy, więc kawałek z buta, ale dalej znów można jechać. Dojeżdżamy do skrzyżowania szlaków, do punktu już blisko ale stromo pod górę. Nagle patrzymy a z góry zjeżdżają dziewczyny, które widzieliśmy już wcześniej i nie chcą nic powiedzieć o punkcie, chyba się boją, że je prześcigniemy:)
Punkt nr 24 to stały punkt BnO, palik wbity w ziemię, bez lampionu. Może być ciężko bo w koło las, taki palik nie bardzo rzuca się w oczy. Chwilę szukamy na piechotę chodząc po lesie, jednak po chwili jest, podbijamy i zjazd w dół. Pierwotnie mieliśmy inny plan, ale postanawiamy wykorzystać szlak zielony i zjechać do asfaltu. Jedziemy po szlaku, ale oczekiwanego zjazdu do asfaltu nie ma, wykorzystujemy kolejny i lądujemy na asfalcie, ale w środku jakieś fabryki. Jedziemy przez zakład, czy się tędy wyjechać?, jest szlaban i strażnik, ale zanim zdążył nas zauważyć byliśmy już za bramą:)
Przed nami ostatni punkt nr 21 (jaskinia). W pobliże punktu dojeżdżamy po asfalcie, skręcamy we właściwą ścieżkę i po chwili widzimy jakiegoś zawodnika z trasy pucharowej odbijającego punkt. Mieliśmy szczęście, punkt był słabo widoczny. Obijamy dziurki i dalej po szlaku przez las dojeżdżamy do Piły Kościeleckiej, stąd do Bolęcina prowadzi już tylko kilku kilometrowa prosta. Mobilizuję Krzyśka do mocniejszego finiszu, po kilku minutach dojeżdżamy do Bolęcina i po chwili na metę nad zalewem.
Znów poszło nie najgorzej, mimo iż w zasadzie dziś się nie ścigaliśmy. Wygrywa Turbo Cola, dalej dziewczyny i potem my, czyli 3 miejsce w open i znowu drugie w MM. To bardzo dobry wynik biorąc pod uwagę zmęczenie wczorajszym dniem, nasze nastawienie, że dziś się nie ścigamy, fotki na każdym punkcie i dłuższy postój na bufecie. Trasa była dość ciężka, szczególnie jej początek, gdzie zrobiliśmy spore przewyższenia, środek łatwy, koniec znowu trochę trudniejszy. Pogoda w niedziele było sporo lepsza, na starcie ciepło, później na wysokości zimno, ale pod koniec rywalizacji już bardzo ciepło. Mi osobiście dziś jechało się dużo lepiej niż w sobotę, działo mi więcej przerzutek, tętno nie skakało mi tak wysoko, nie łapały mnie skurcze.
Rower niestety do gruntownego remontu, w zasadzie przydałby się nowy - lepszy, ale obawiam się, że mój przyszłoroczny budżet takich wydatków nie przewiduje. Skończy się, więc pewnie na wymianie napędu i pewnie jeszcze kilka rajdów na nim obskoczę.